posłuchaj

Strona wykorzystuje COOKIES w celach statystycznych, bezpieczeństwa oraz prawidłowego działania serwisu.
Jeśli nie wyrażasz na to zgody, wyłącz obsługę cookies w ustawieniach Twojej przeglądarki.

Zgadzam się Więcej informacji

News

The 75th Anniversary of Siemiatycze Ghetto Liquidation
Saul Kuperhand urodził się 30 kwietnia 1922 r. w licznej biednej rodzinie siemiatyckiego szewca, od 14 roku życia do wojny pracował w fabryce kafli Małacha.
          Oto fragment jego wspomnień:
          Wagony do piekła.

          W niedzielę 1 listopada 1942 r., późno w nocy, rozpoczęła się likwidacja siemiatyckiego getta. Byliśmy świadomi, że to może być nasz ostatni dzień w rodzinnym mieście, a może nawet w życiu. O godz. 6 rano można było zobaczyć zasłużonego przewodniczącego Judenratu Rosenzweiga, który biegał wokół w sposób przypominający przerażonego królika. Pytany przez napotkanych ludzi o to, co się dzieje, ograniczał się do słów: „To już jest moi drodzy nasz koniec. Ratujcie się, kto może!”. Pogłoski o deportacji do obozu śmierci w Treblince potwierdziła informacja od dwóch oficerów niemieckich. Wiadomość ta krążyła wszędzie. Żydzi siemiatyccy wpadli w panikę. Zastanawiali się gdzie mogliby się ukryć. Co powinni zrobić? Skąd mógłby przyjść ratunek?

          Niedługo potem, rano złapano i zastrzelono czterech żydowskich fryzjerów. Jankiela Orlańskiego zastrzelono w bramie getta w momencie, kiedy wychodził do pracy w magistracie. W strachu przed śmiercią setki Żydów rzuciły się na ogrodzenia starając się je sforsować i przedostać na zewnątrz getta, do lasu. Ale nazistowscy żołdacy byli wszędzie i bezlitośnie kładli uciekinierów trupem. Tylko kilku zdołało się przedostać na aryjską stronę albo do lasu wykorzystując to, że zaskakująco dużo ludzi równocześnie rzuciło się na ogrodzenie i Niemcy zwyczajnie nie mieli wystarczająco dużo broni, aby móc każdego powstrzymać.

          Zdecydowałem, że zostanę w getcie z całą rodziną. Czekaliśmy na instrukcje naszego nowego przewodniczącego Judenratu Mejera Szereszewskiego, który zastąpił Rosenzweiga zamordowanego przez oddział szturmowy za ujawnienie, iż transporty są przeznaczone na śmierć. Wiedziałem, że każdy scenariusz będzie realizowany z niemiecką precyzją. W końcu kazano nam się zebrać w centralnym miejscu getta, gdzie zostaliśmy ustawieni w szeregach po ośmiu. Każda ósma osoba musiała wstąpić do osobnego szeregu. Następnie dzieci, starcy i chorzy zostali załadowani na furmanki. Inni, którzy nie byli w stanie sami iść, byli na miejscu zabijani. W ten sposób zostało wyselekcjonowanych około 2400 Żydów, którzy pomaszerowali drogą na stację kolejową. Ci, którzy próbowali stawiać opór, protestować i nieszczęśliwi uciekinierzy byli odsyłani „na tamten świat”.

          Starałem się, aby moja rodzina pozostawała w odległych szeregach opóźniając w ten sposób w miarę możliwości nasze rozdzielenie się. Tym, którzy szli w dużych grupach do pociągu mówiono, że pojadą do pracy w okupowanej Rosji. Kilka osób, które w to uwierzyły, poznało prawdę dopiero wtedy, kiedy pociąg dotarł do dużej stacji Czeremcha, kierując się następnie wprost do Treblinki. Niektórzy uciekli. Niektórzy pasażerowie tego fatalnego pociągu przeżyli wojnę opłacając się Polakom, którzy ich ukrywali. Reszta z tego pierwszego transportu z Siemiatycz pojechała prosto do obozu zagłady w Treblince, gdzie już następnego dnia zostali skremowani.

          Ci z nas, którzy nie zostali wyselekcjonowani do pierwszego transportu, mogli wrócić do naszego zubożonego getta. Mój przyjaciel Herszel Hurshes - niech spoczywa w pokoju - poradził mi zniszczyć wszystko, co było w naszym domu, aby mieć pewność, że nic wartościowego nie wpadnie w ręce nazistów i ich zauszników. Na początku odmówiłem, bo obawiałem się, że dodatkowo wściekli naziści zabiliby jeszcze więcej Żydów. Ponieważ jednak przygotowania do ostatecznej likwidacji getta posuwały się, zdałem sobie sprawę, że nie mam nic do stracenia złoszcząc tych dzikusów. Udało mi się zniszczyć wszystko, co miało jakąkolwiek wartość. Był to mały akt oporu, ale pozwolił mi dać upust emocjom.

          5 listopada doszło do kolejnej masowej zbiórki – był to jednak fałszywy alarm. Niemcy w ten sposób zabawiali się swoimi bezradnymi ofiarami. Ta dodatkowa zwłoka umożliwiła niektórym Żydom przygotowanie podziemnych bunkrów, w których mogliby się ukryć podczas likwidacji getta. Dwa dni później jednak - 7 listopada 1942 r. - pozostałych 2500 Żydów z siemiatyckiego getta musiało zebrać się przy bramie. Przewodniczący Judenratu był kuzynem mojej matki. Kiedy go zobaczyłem, zapytałem, czy lepiej byłoby, gdybyśmy stanęli na początku, czy też powinniśmy przesunąć się na koniec? Mejer Szereszewski nie mógł mi otwarcie powiedzieć, co zrobić, rzucił tylko „ Dlaczego tak się śpieszysz? To nie jest wesele!”.

          Naziści ciągle powtarzali, że prowadzą nas do obozu pracy, ale byłem świadomy złowieszczego tonu tego obwieszczenia i przeprowadziłem rodzinę z czoła na tył długiego szeregu. Moja mała siostrzyczka płakała ze zmęczenia, głodu i pragnienia, ale wszystko co mogliśmy jej dać, to słowa pociechy. Przyszła w końcu nasza kolej do załadowania się na wóz do stacji kolejowej. Wielu z nas zaczęło szlochać wiedząc, że jest to być może ostatni raz, kiedy widzimy nasze rodzinne miasto.

          Zdawaliśmy sobie sprawę również z tego, że to może być ostatni dzień naszego życia. Izraela Krawca i Herszela Lajdaka, którzy zamknęli bramy opustoszałego getta zawieziono na stację samochodem. Moje rodzinne miasto zostało oficjalnie uznane za Judenrein (wolne od Żydów).

          Okropnym przeżyciem było patrzeć na przerażenie wywożonych. Płacz rodziców i dzieci mógł skruszyć każde ludzkie serce, ale niestety nie mogliśmy liczyć na ludzkie podejście naszych ciemiężców. Błaganie w oczach małego dziecka nie mogło powstrzymać razów, kopniaków a czasami kul, przy pomocy których byliśmy zaganiani do transportu. Policja getta i członkowie Judenratu zajęli kilka wagonów osobowych, a reszta z nas została wtłoczona do wagonów towarowych. Jak bydło w drodze na rzeź. Wszyscy jednak byliśmy prowadzeni ku temu samemu przeznaczeniu. Opóźnienie wywózki tylko wzmocniło nasz lęk, że czekała nas eksterminacja, a nie ciężka praca.

          Sporo osób zdecydowało się na ucieczkę po tym, jak się zorientowali, że pociąg kieruje się do Treblinki, a nie na terytoria rosyjskie. Wiem o jednej jedenastoosobowej grupie Żydów, którzy wyskoczyli z jadącego z dużą prędkością pociągu. Z tej grupy Maks Gruskin i Myts Tronowski nie przeżyli. Hersz Resznik, Rifka Gruskin, Kalman Goldwasser, Lejzor Resznik i Sonia Tronowski przeżyli nie tylko skok z pociągu, ale całą wojnę. Wśród tych, którzy wyskoczyli, aby uniknąć Treblinki i nadal żyli w okresie pisania tej książki byli Abram Wallach, Irving Morer i Izrael Krawiec.

          Nie było nic bardziej tragicznego a równocześnie bardziej chlubnego niż widok nauczyciela z naszego miasta Jehudy Koguta, stojącego wraz z setkami swoich uczniów w tym pociągu śmierci. Pod jego kierunkiem śpiewali oni „Hatikvah” (nadzieja), pieśń, która stała się potem hymnem państwowym Izraela. Kogut doprowadził do tego, że dzieci śpiewały o przyszłości, nie myśląc o strasznym dniu dzisiejszym. Jest on zapomnianym bohaterem Holokaustu, pozwólcie więc, że wspominając o nim upamiętnię jego dzielność
. Niech Bóg zemści się za nieokiełznane zbrodnie na niewinnych.
          Wepchnięta na stacji do wagonu pasażerskiego moja rodzina znalazła miejsce obok czternastoletniego Gerszona Katza, jego rodziców i pięcioletniej siostry. Gerszon szepnął do mnie, że zna tę linię kolejową i okolicę bardzo dobrze. Jeśli w Czeremsze pociąg skręci w prawo, być może pojedziemy do obozu pracy. Jeśli jednak pociąg gwałtownie skręci w lewo, to nieodwołalnie oznacza, że jedziemy w stronę Małkini, w kierunku Treblinki. Podczas tej długiej nocnej podróży czekałem, aż Gerszon rozpozna miejsce, w którym znajdowała się zwrotnica. Kiedy wreszcie się tam znaleźliśmy, pociąg skręcił jednak w lewo.

          Wtedy Gerszon zaczął krzyczeć do swojej matki „Matko droga, tak bardzo cię kocham. Nigdy ci przedtem o tym nie mówiłem. Pozwól mi ci podziękować za wszystko, co mi dałaś przez te wszystkie lata”. Jego szczerość i pewność rozwiały wszystkie nasze złudzenia o możliwości przetrwania. Wielu z nas się załamało i zaczęło opłakiwać pewną śmierć, o której już wiedzieliśmy, że nas czeka.

          Wielu z nas się załamało i zaczęło opłakiwać pewną śmierć, o której już wiedzieliśmy, że nas czeka.

          Piękna młoda dziewczyna z naszego miasta - Lea Horowitz - wpadła w histerię, rzuciła się na podłogę, kopała powietrze i wyrywała z głowy swoje długie czarne włosy. Dla zachowania trzeźwości umysłu modliliśmy się o lepszy los, ale ona wyrzucała z siebie słowa, których nie chcieliśmy słuchać „Jedziemy do Treblinki! Wszystkich nas zabiją!”.

          Niektórzy pasażerowie starali się uciec w coś bardziej bezpiecznego niż szaleństwo. Mąż i żona z rodziny Dajcz, których znałem z biznesu ceramicznego, zażyli truciznę i tak umarli w swoich ramionach. Pod wpływem pogłosek, że niektórzy inni wywożeni uciekli skacząc z pociągu, również ja zacząłem myśleć o wydostaniu się z pułapki zbliżającej się śmierci. Powiedziałem ojcu o swoim zamiarze. Spojrzał na mnie ze zrozumieniem. „Nie mogę ci poradzić, co powinieneś zrobić. Możesz skoczyć i znaleźć w rezultacie własną śmierć, ale możesz również - z Bożą pomocą - uratować w ten sposób swoje życie. Pozwól, że ci poradzę jako były żołnierz, że na dachu każdego wagonu są niemieccy strażnicy. Mają karabiny maszynowe i będą cię lepiej widzieć tylko, gdy będziesz biegł. Jeśli zdecydujesz się wyskoczyć, połóż się potem natychmiast nieruchomo na ziemi aż do momentu, kiedy pociąg zniknie za horyzontem. Uprzedź mnie zanim skoczysz..., ale nie będę miał do ciebie pretensji, jeśli się na to nie zdecydujesz”.

          Podziękowałem ojcu za jego zrozumienie i spokojną radę. Podszedłem do matki i wyjaśniłem, dlaczego muszę skorzystać z tej ostatniej szansy ratunku. Moja mała siostra Sara była obok i wszystko słyszała. Objęła mnie i pocałowała, płacząc i prosząc rozpaczliwie, abym ich nie opuszczał. „Ojciec i matka są starzy i chorzy. Są teraz wyczerpani i słabi. Jesteś najstarszym bratem. Jesteś jak nasz rodzic. W jaki sposób będziesz się o nas troszczył, jeśli wyskoczysz, aby się samemu uratować? Jak to zrobisz? Proszę, odpowiedz mi”.

          Byłem zaskoczony logiką siedmioletniego dziecka i nie mogłem znaleźć na jej pytanie właściwej odpowiedzi. Jeśli ja przeżyję a oni nie, nigdy nie będę mógł dalej żyć za sprawą tego braku odpowiedzi. Moja matka namawiała z kolei, żebym zrobił to, co uważam w moim poczuciu za słuszne. W końcu się zdecydowałem. Spojrzałem w oczy mojej małej siostrze i powiedziałem „Gdziekolwiek jedziecie, będę z wami. Zostaję w tym pociągu z całą rodziną”.

          W pewnym momencie przez wąskie okienka do wagonu zaczęło się przedostawać światło dzienne. Widać było grupy robotników z gwiazdami Dawida na ubraniach. Byliśmy blisko komór gazowych w Treblince, ale wygląd robotników potwierdzał, że jeszcze przez jakiś czas przed znalezieniem się w piekle będziemy niewolnikami diabła. Pociąg zwolnił a następnie przez kilka godzin stał. Potem znowu ruszył. Przejeżdżaliśmy przez gęsty sosnowy las. W innych czasach można byłoby nas wziąć za turystów cieszących się wspaniałą scenerią natury.

          Nagle pociąg zatrzymał się. Ukraińscy strażnicy z krzykiem otworzyli ciężkie drzwi. Byli też gestapowcy z warczącymi owczarkami niemieckimi i wymachujący pałkami. „Wszyscy wychodzić!”, krzyczeli po niemiecku. „Mężczyźni na prawo, kobiety i dzieci na lewo”. W ten sposób nasza rodzina została rozdzielona.

          Nadal mam przed oczami przywódcę duchowego Siemiatycz, rabina Gersteina, którego przy wyjściu z pociągu podtrzymywał jego zaufany przyjaciel Kalman Rybowski. Rabin wzniósł oczy do góry w niebo powtarzając modlitwę „Słuchaj Izraelu”: „Słuchaj Izraelu, Pan jest naszym Bogiem - Panem jedynym!”.

          Moja rodzina przestała być już razem. Poza dwoma moimi braćmi, nigdy nikogo z nich już nie zobaczyłem po tym, jak zostaliśmy rozdzieleni zaraz po opuszczeniu pociągu. Byłem wśród 150 wyselekcjonowanych do pracy w Treblince I, ale dziewięcioro członków mojej rodziny pomaszerowało do Treblinki II i komór gazowych. Wraz z moimi rodzicami Abe i Dobą, moją siostrą Sarale, utraciłem sześciu moich młodszych braci: Dawida, Banisza, Beryla, Arona, Simchę i Yidla. Dwaj inni bracia Jakub – Hirsz i Uszer także byli przeznaczeni do likwidacji, ale w spontanicznym odruchu wyciągnąłem ich z tłumu i wepchnąłem obok mnie do szeregu. Nie miałem czasu rozważać, czy słusznie zrobiłem. Mój ojciec widział, co uczyniłem dla swoich braci, w ten sposób zabierając ich na stronę pracy i życia.

          Kapo zorientował się, że w 150-osobowej grupie dwóch mężczyzn jest ponadplanowych, gestapowiec zignorował jednak jego sprzeciw pytaniem „A jaka to różnica?”. Na szczęście moi bracia nie zostali natychmiast po tym wypchnięci do szeregu dla nieletnich. Wszyscy inni z tego transportu z Siemiatycz zaraz potem zostali zabrani do „łaźni”.

          Nadal słyszę w swoich snach pełne bólu krzyki stłoczonych w śmiertelnym gazie w komorach. Często budzę się zlany potem i myślę o ostatnich chwilach moich drogich rodziców i rodzeństwa, którzy dołączyli do wspólnoty, z której pozostał gryzący dym wydobywający się z krematoriów w Treblince.

          Wszystkich nas w liczbie 152 zawieziono pociągiem do pobliskiego kompleksu Treblinka I. Nigdy nie zapomnę swoich sąsiadów i siemiatyckich rodaków, którzy dzielili te dni ze mną i moimi braćmi. Byli wśród nich: Abe Krawiec i jego dwaj synowie, Szije Neplotnik i jego brat Szepsel, bracia Doliner – Uszer, Jankiel i Nuske, Mejer Pinczesowicz, Benzyl Tracz, Abe Chaniak, Pesach Zonenfeld i jego brat Kive, księgowy Lonczyk, bracia Lew – Mojsze i Haim, aptekarz London, elektryk Barbanel, Haim Werner i Haim Akam, Beniamin Rock i jego brat Abe, rzeźnik Gabriel, Idel Chimik, Maniek Blumenfield, Icel Leifer, kolega o imieniu Oleg, Soimele Farber oraz Pinchus Pruss i jego dwóch synów.

          Naszą grupę zaskoczyło spotkanie z żydowskim kapo. Nazywał się Ben – Zion Kruszewski. Miał około 50 lat i powiedział, że jest z polskiego miasta Falenica. Główny kapo naszej brygady był dobrze ubrany, nosił wypolerowane buty - jak gestapowcy. Ten były właściciel sklepu spożywczego miał syna imieniem Aleks i zięcia imieniem Joszua. Miał obu pod opieką w rządzonym przez śmierć świecie Treblinki I. Innym kapo mającym pozwolenie na ochronę swego krewnego był mężczyzna o nazwisku Richter, którego 9 – letni syn pomagał w kuchni. Richter nawet załatwiał dla gestapo sprawy poza obozem. Wtedy wiadomo było, że jego syn służy za zakładnika, trzymając Richtera z dala od myśli o ucieczce. Trzecim kapo był były bankier o imieniu Ignac.

          Przydzielonym do nas oficerem gestapo był underscharfurer Preify. Herr Preify i jego personel – kapo - powitali nas przed barakiem każąc rzucić wszystko, co mamy przy sobie na prześcieradło rozłożone przed głównymi drzwiami. Każdy, kto nie oddał natychmiast całego złota, biżuterii, pieniędzy i broni miał być rozstrzelany na miejscu. Mimo poleceń Kruszewskiego nie każdy jednak podporządkował się temu poleceniu. Syn Haima Radzińskiego stojąc za mną szepnął mi do ucha, że ma dużo pieniędzy ukrytych w ubraniu. „Co byś zrobił na moim miejscu?” – zapytał. Czy mam im wszystko oddać?” „Nie” – odpowiedziałem. „Te pieniądze mogą ci uratować życie”.

          „Ale jeśli znajdą, mogą mnie zabić”.
          „Czy myślisz, że oni planują coś innego tu z nami zrobić? – odpowiedziałem.
          Młody człowiek idąc za moją radą przyjął stanowczą postawę. Po tym urzędowym rabunku zostaliśmy zapędzeni do baraku oznaczonego literą C. Spaliśmy na piętrowych pryczach zrobionych z surowego drewna. Nie mieliśmy nawet jednego prześcieradła ani słomy. Na dolnym piętrze każdej pryczy mieściło się trzynastu mężczyzn, a na górnym - dwunastu. Jasne było, że nasze ciała szybko staną się obolałe tak, jak nasze serca. Moi bracia i ja skupiliśmy się razem na niższym poziomie naszej pryczy. Nie mogliśmy dłużej powstrzymać naszych gorzkich łez. Przecież jeszcze kilka godzin temu nadal byliśmy dużą i ciepłą rodziną. A teraz jesteśmy trzema sierotami w obliczu znanego przeznaczenia.

          Kiedy leżeliśmy blisko przytuleni w miejscu wypełnionym niedolą Jakub – Hirsz powiedział, że powinniśmy starać się przeżyć, bo wtedy pewnego dnia będziemy potrafili opowiedzieć światu o okrucieństwach wobec Żydów.

          Pod wieczór dołączyła do nas grupa mężczyzn, którzy wrócili z pracy w pobliskim miasteczku Małkinia. Dodała nam otuchy możliwość dołączenia do nich w popołudniowej modlitwie i rozpoczęcia odmawiania kadysz za nasze utracone rodziny. Kto by pomyślał, że bracia i ja będziemy odmawiać kadysz nie tylko za rodziców, ale również za nasze młodsze rodzeństwo? A kto będzie odmawiał tę modlitwę, kiedy przyjdzie nasza kolej, aby umrzeć? Nasze zamordowane rodziny nie mają grobów. Pozostał po nich tylko wszechobecny odór palącego się mięsa unoszący się nad obozem z kominów krematoriów. Nasi ukochani byli obecni tylko w dymie leniwie unoszącym się znad pieców do nieba.

          Aby opóźnić naszą śmierć dawali nam rozwodnioną imitację kawy. Wkrótce nadeszła godz. 9.00 wieczorem, po której nikt nie mógł już przebywać poza barakiem. Kilka minut później mój krajan Eli Krawiec musiał się wysikać i w tym celu usiłował wyjść na zewnątrz. Został zastrzelony na miejscu. Wtedy zobaczyliśmy jak niewiele w Treblince znaczy życie i jak szybko nasz siemiatycki kontyngent może się skurczyć.

          9 listopada 1942 r. był pierwszym pełnym dniem spędzonym w Treblince. Nasza grupa została podzielona na dwie brygady do przewozu piasku pod tor kolejowy. Nadzorował nas unterscharfurer Schwartz urodzony w Budapeszcie i jego ukraiński sługus Waśka Olszanikow.

          Schwartzowi od razu nie spodobał się jeden z naszych chłopców – Soimele Farber, promienny, dobrze wykształcony i szanowany młody mężczyzna z Siemiatycz. Zawsze nienagannie ubrany, ten miły chłopak nosił zawsze na twarzy łagodny uśmiech. Schwartz musiał być poirytowany widząc wyraźnie lepiej od innych wyglądającą postać. Zawołał go do siebie, a następnie bezlitośnie bił w głowę jedną ze swoich pałek. Soimele upadł zalany krwią. Szepsel Neplotnik i elektryk Barbanel najszybciej jak mogli podbiegli do niego z wodą. Zdawali sobie sprawę, że tylko praca może uratować ofiarę i nas pozostałych. Błagali więc, aby stanął na nogi. On jednak w żaden sposób nie mógł się na nich utrzymać. Schwartz wrócił w południe i znów go pobił. Po pracy zanieśliśmy go do pociągu, którym wróciliśmy do obozu. Chcieliśmy zabrać go do baraku. Ale obowiązujące reguły nie pozwalały mu już na nic innego niż powolną śmierć. Został umieszczony w ogrodzonym drutem miejscu wyznaczonym do bicia ofiar. Tam Olszanikow pobił biednego Soimele aż ten wyzionął ducha. W ten sposób nasza grupa utraciła już drugą osobę.

          We wtorek 10 listopada wróciliśmy do pracy na budowie linii kolejowej. Tym razem Schwarz swój sadyzm skierował na Barbanela. Uderzył go kilka razy w głowę, aż elektryk skonał. Unterscharfurer uwielbiał patrzeć na cierpienie swoich ofiar przed śmiercią. Barbanel nie przeżył nawet na tyle długo, aby można go było zabrać z powrotem do obozu.

          W środę rano podczas apelu zobaczyliśmy w pobliżu naszego baraku na ziemi wiele ciał. Zrozumieliśmy, że śmiertelność w Treblince nie zależała tylko od sadyzmu jednego nadzorcy. Tego samego dnia niemiecki oficer zabił Nuske Dolinera, najmłodszego z trzech braci. Następnego dnia Schwartz uczynił to samo z piątą ofiarą z naszej grupy - Simhalle Prussem. Zabicie wszystkich tych osób podczas pracy pokazywało, że byliśmy ludźmi całkowicie zbędnymi.

          My Siemiatyczanie zdawaliśmy sobie sprawę, że długo na tym świecie nie uda nam się pozostać, zaczęły więc krążyć nam po głowach desperackie myśli”. (…)

          Tyle książka „Cienie Treblinki”. Desperackie myśli, o których mowa, to oczywiście myśli o ucieczce. W tym czasie dwaj bracia autora zostali pobici na śmierć. Saul Kuperhand został więc zupełnie sam. Przeżył w obozie następnych kilka miesięcy, do września 1943 r., kiedy w niewielkiej grupie wziął udział w zakończonej powodzeniem ucieczce z obozu.
          Kierował się w stronę domu – do Siemiatycz. Przywędrował w dramatycznych okolicznościach w okolice Drohiczyna, gdzie przez rok ukrywał się we wsiach korzystając z pomocy gospodarzy a następnie Herszla Szebesa - dowódcy operującej na tych terenach żydowskiej partyzantki.
          We wrześniu 1944 r., po wkroczeniu na te tereny Armii Czerwonej, wrócił wreszcie do Siemiatycz. Był jednym z dwóch Żydów siemiatyckich, którzy uratowali się przed zagładą w Treblince (drugim był stolarz Benjamin Rok). Zamieszkał z wieloma innymi Żydami w opuszczonym domu, który stał się czymś w rodzaju ośrodka dla ocalonych prowadzonego przez rodzinę kuśnierza Szloma Grodzickiego. Tam poznał ich córkę - Miriam, która niedługo potem została jego żoną. Rodzina Grodzickich przeżyła likwidację getta w specjalnym bunkrze znajdującym się na jego terenie, którego Niemcy cudem nie odnaleźli. Potem byli przechowywani aż do końca wojny przez gospodarzy w okolicznych wsiach.
          Siemiatyccy Żydzi, którym dane było przeżyć, byli w rozterce, czy zostać u siebie, czy wyjechać. Zdecydowali się opuścić rodzinne strony dopiero po tym, jak 6 kwietnia 1945 r. zostali niespodziewanie zbrojnie zaatakowani przez partyzantów. Byli przeświadczeni, że po zakończeniu wojny są wreszcie wolni i bezpieczni. Nie przypuszczali, że znowu będą musieli drżeć o swoje życie i to gdzie - na własnych śmieciach, w rodzinnych Siemiatyczach. To, co się wtedy wydarzyło, do dzisiaj nie zostało nigdzie właściwie opisane i osądzone a miejscowi świadkowie na wszelki wypadek przez lata woleli milczeć.
          Ocaleni wyjechali najpierw do innych części Polski, a potem – za jakiś czas, w miarę możliwości – za granicę. Saul i Miriam Kuperhand osiedlili się w Stanach Zjednoczonych.
2017-09-30 09:28:08