Lola Wolf - Reznick
Początek burzy
(1939 – 1941)
[Z : "Pinkas Krinki", Tel-Aviv,
str. 268]
<...>
Zmierzch Społeczności Żydowskiej Krynek
Sceny z życia w kryńskim getto
Sceny z życia w
kryńskim getto były potworne. Od szóstej rano począwszy robotnicy ustawiali się
w rzędach. Wśród nich wielu starych mężczyzn, kobiet, małe dzieci, które
powinny chodzić do szkoły. Teraz czekali na swego superwajzera i dwóch polskich
policjantów prowadzących ich na miejsce
pracy. Pamiętam straszne sceny zimą: Szli owinięci w dziurawe łachmany (Niemcy
zabrali im najlepsze ubranie), drżąc ze strachu i zimna! Na ich twarzach
rysował się ogromny problem i ból wywołany straszliwą walką o przetrwanie, okropnością tu i teraz oraz nadchodzącym końcem.
Oto kobieta, zostawiła
małe dziecko w domu by pójść i zarobić parę groszy. Nagle dostaje ataku
paniki myśląc, iż nie będzie w stanie przekroczyć bramy getta z odrobiną mleka
obiecanego jej przez gospodarza.
Oto trzynastoletnia dziewczynka w podartych butach. Trzyma w dłoni
chusteczkę, mając nadzieję na zawiniecie w nią kilku ziaren fasoli otrzymanych
wczoraj od chrześcijańskiego przyjaciela, który przyniósł je na miejsce pracy.
Nie – Żyd, relacjonuje, dzielił ze mną szkolną ławę, teraz chce mi trochę
pomóc.
Oto Żyd z zapadniętymi policzkami i sterczącym nosem, zapatrzony w
jeden punkt – Cóż on widzi, o czym myśli?
W butach mojego brata, owinięta szalikiem mamy, z odrobiną żytniego
chleba pomazanego buraczaną marmoladą stoję wraz z robotnikami fabryki. Nagle
słyszę wrzask superwajzera: „ Czwórkami
równaj !”
Kolumna robotników już sformowana. Wzrokiem żegnam się z moim
małym braciszkiem i kuzynami, których widzę w innych kolumnach, również
gotowych do wymarszu.
Wychodzimy drugą bramą tuż obok rzeki na ul. Garbarskiej.
Pięć metrów dalej nagle nas zatrzymują. Z kierunku wsi nadjeżdżają dwaj żandarmi. Chcą się „ rozerwać ”, sprawdzają tłum – czy mamy dobrze przyszyte
oznakowania, czy, broń boże, nie są one zasłonięte
i tym podobne sprawy. Niebawem słychać krzyk, płacz, świst gumowego bata i
cyniczny śmiech Niemców.
Maszerujemy dalej. Polacy biegną za nami,
chcą naszych ubrań, butów, bielizny. Obiecują, że zapłacą – parą jajek za sukienkę, litrem mleka za buty. Nie
chcą niczego za darmo. Kobieta rzuca bluzą w chrześcijańskiego przyjaciela,
prosi o przygotowanie półlitrowej butelki mleka dla swego dziecka. Powinna być
gotowa na piątą, gdy będzie wracać z robót. Chrześcijanin obiecuje dotrzymać
słowa, po cichu, by nie zauważyła go trzymająca rygor polska policja.
Pracuję ciężko. Wraz z innymi
dziewczętami żydowskimi obsługuję maszynę tnącą. Maszyna stoi w garbarni „wilgotnej”,
tuż obok kadzi z zanurzoną w wapnie skórą.
Zapach jest nie do zniesienia. Skóry trafiają bezpośrednio z kadzi do maszyny, bez
wyżymania z wapna, które pożera skórę naszych rąk. Nie posiadamy odzieży
roboczej, jest zima. Nasze ubrania są przesiąknięte wapnem; nasze ręce pocięte i zakrwawione.
Od dwunastej do pierwszej po
południu mamy przerwę na posiłek . O piątej po południu znów ustawiamy się
czwórkami, pod eskortą policji odmaszerowujemy
do getta. Polacy znów biegną za nami żądając różnych rzeczy. Chrześcijanin
niesie małą butelczynę mleka, inny, kawałek chleba. Nagle policja chwyta
kobietę żydowską za jakieś wykroczenie.
Oskarżają ją o spekulacje z chrześcijanami i zabierają na żandarmerię.
Nikt nie pozazdrości batów, które otrzyma z rąk Niemców. Bardzo surowa inspekcja czeka u bramy getta. Polscy
chuligańscy policjanci dokładnie sprawdzają każdego robotnika. Ktokolwiek przyłapany
na próbie przemytu do getta nawet najdrobniejszej rzeczy zostaje wychłostany natychmiast.
Ponadto, Judenrat musiał wydelegowywać robotników żydowskich do podkryńskich dworów „
Parysów” (drobnych szlachciców polskich) teraz przejętych przez Niemców. Żydzi pracowali w Yeshmanta ( w Ejsmontach ?), Shtinef (?), Shalk (?) oraz w innych dworach. W domu
bywali tylko raz w tygodniu bądź raz na dwa tygodnie, w niedzielę, brudni i
kompletnie przemęczeni bardzo ciężką
pracą, głodem, biciem i innymi okropnościami, z którymi musieli się borykać.
Z
jęz. angielskiego tłumaczyła Joanna Czaban.