posłuchaj

Strona wykorzystuje COOKIES w celach statystycznych, bezpieczeństwa oraz prawidłowego działania serwisu.
Jeśli nie wyrażasz na to zgody, wyłącz obsługę cookies w ustawieniach Twojej przeglądarki.

Zgadzam się Więcej informacji

Miejsca

Frejdkies Markus Freidkies
1913


W 1908 roku Markus Frejdkes, w miejscu, gdzie dziś stoi budynek dworca PKS, uruchomił fabrykę sukna. Na jej potrzeby został wykopany staw. Cieszył się on złą sławą wśród białostoczan. "Służył zazwyczaj jako cmentarzysko dla zdechłych kotów i psów, oraz jako miejsce wiecznego spoczynku dla różnego rodzaju śmieci z sąsiednich podwórek i ulic". Po całej okolicy snuł się z niego potworny smród. Nic dziwnego, że mieszkańcy okolicznych ulic, Równoległej, Stołecznej i Wroniej jak zbawienia oczekiwali zimy. Gdy mróz skuwał staw, to i odór znikał. Ale zimą 1937 roku zauważono inny niepokojący proceder .Gdy staw na dobre zamarzł, do pracy przystąpili tutejsi przedsiębiorcy. Zabierali się do wycinania ze stawu dużych brył lodu i sprzedawania go w mieście. Złośliwie komentowano, że w ten sposób "zdechłe koty z powrotem wędrowały do miasta". Takich zdechłych atrakcji białostoczanie mieli więcej. W 1936 roku, wraz z nastaniem wiosny w całej okolicy czuć było ponury fetor. Okazało się, że wszystkiemu winna jest szkoła powszechna nr 18. Mieściła się przy Szosie Żółtkowskiej (Kolejowa), pod szóstką, w budynku należącym do PKP. Stwierdzono, że "nieczystości kloaczne wypływały na środek ulicy na rogu Szosy Żółtkowskiej i Choroszczańskiej, zanieczyszczały jezdnię i zatruwały powietrze". Do tych zapachów dołączała się stojąca za szkolnym płotem fabryka dykty Braci Maliniaków i Ledermana. Do produkcji kleju, niezbędnego przy powstawaniu dykty, używano tu krwi zwierzęcej. Przechowywano ją na fabrycznym podwórzu w odkrytych beczkach. Potworny smród, który rozchodził się stamtąd był nie do wytrzymania. W sprawie szkolnej kanalizacji i fabryki dykty kierowane były do magistratu liczne, ale mało skuteczne skargi. W 1935 roku rozpoczęto szeroko propagowaną akcję profilaktyczną pod hasłem "czyste mieszkanie". Stwierdzono, że lokale, w których przebywają białostoczanie są "siedliskiem brudu, kurzu i moli". Mało tego. Zapachy snujące się po białostockich mieszkaniach były mieszaniną "wyziewów kuchennych i wydychanych gazów". Panowało mniemanie, że w zimie okien nie wolno otwierać. Bo od smrodu nikt jeszcze nie umarł, a zapalenia płuc od przeciągu to raz dwa człek dostanie. Zasadnym więc był apel skierowany do mieszczan - otwierajcie okna! Ale siła nawyku była przemożna. "U nas w Białymstoku z przyjemnością przesiaduje się w dusznych, zadymionych lokalach, doskonale się czuje w atmosferze naładowanej wyziewami. Nie zastanawia się i nie pojmuje w całej rozciągłości szkodliwości zatrutego i zużytego powietrza". I bądź tu człowieku nowoczesnym, myśleli pewnie nasi dziadkowie. Musieli oni pokonywać sterty śmieci, grzęznąc na dodatek w błocie. Nie lepiej było w pobliżu Rynku Rybnego, na którym dopiero co wybudowano nowoczesną halę targową. Andrzej Lechowski
2024-09-14 18:22:19 history
Przesuń suwak
pomysł i realizacja © Tomasz Wiśniewski (bagnowka)
oprogramowanie serwisu choruzy.pl